Kobiety potrafią w kulturę bardziej…

Po tytule można wnosić, że będę kierował się w stronę feminizacji, ale mija się to z prawdą, mimo że mam za sobą takie tytuły jak Służące do wszystkiego Joanny Kuciel-Frydryszak, Prowadź swój pług przez kości umarłych Olgi Tokarczuk, Drogę Jana  Doroty Danielewicz (wybitna książka) czy nawet Mężczyźni objaśniają mi świat Rebeki Solnit. Tematyka wyżej wymienionych każe nam, a może bardziej Wam myśleć, że jestem jakiś „świadomym” (bo chyba tak nazywa się facetów w tym środowisku, nie wiem, nie znam się), jednak rozwieję Wasze wątpliwości i dodam, że jest to swojego rodzaju potknięcie. Jeszcze na studiach wybór tematu pracy licencjackiej odkładałem w czasie, tym samym oceniając książki po okładce w Empiku. Tak lubię, kiedy książka ma ładną okładkę, ale kto zostaje bez winy, niech pierwszy rzuci kamieniem. To logiczne, gdyby książki nie chciały być kupowane przez pryzmat okładki, to nie byłyby takie ładne. Wracając do tematu, kilka lat temu przeglądałem książki w Empiku. Na półce niosącej imię literatura faktu, zabłyszczały wcześniej wspomniane Służące do wszystkiego (które pochłonąłem w dwa dni). Przemiła Promotorka starała się tak dopasować temat do moich zainteresowań, że padło właśnie na narracje kobiece w polskiej prozie, młody Wojtek chcący zmieniać świat, długo się nie zastanawiał i połknął haczyk. Tak właśnie uwikłałem się w literaturę mocno kobiecą.  Nie żałuję takiego obrotu spraw i już tłumaczę Wam dlaczego.

Wszystko zaczęło się od Mówiąc Inaczej (chyba)

Zacznę od Pauliny Mikuły. To trochę zabawne, że chcę pisać o Gretkowskiej, a prawie w ogóle o niej nie wspominam. Prawdopodobnie tylko dla mnie.  Bez zbędnych ceregieli… Mówi się tak jeszcze? Jakiś czas temu siostra podesłała mi facebookowego posta, w którym to można było przeczytać o tym, że Mówiąc Inaczej pojawi się w Rzeszowie. Pomyślałem, że to dobry pomysł, żeby posłuchać kogoś o lepszym warsztacie, kiedy samemu jest się poniekąd związanym z literaturą. Poczynania Pauliny śledziłem mniej więcej do ostatniej klasy szkoły średniej (w sensie mojej, nie jej). Nabyłem nawet swój egzemplarz Mówiąc inaczej. Potem o nim zapomniałem. Zrozumiałem jednak, że na spotkanie z literatką bez przeczytanej książki nie wypada, prawda? Na tamtą chwilę nie czytałem w ogóle, a mały zasób słownictwa dawał się we znaki. Nie było lepszego momentu, żeby wskrzesić zamiłowanie do czytelnictwa. Jak postanowiłem, tak zrobiłem i wziąłem się za lekturę. Może to zbieg okoliczności, ale zastałem się na równiusieńkiej połowie, gdzie zostawiłem patyczek do usztywniania wybitego palca mojej siostry, za który wstydzę się aż do teraz, ale to zaraz. Posłuchałem wykładu o luźnym podejściu do języka i usłyszałem zdanie, które bardzo nie chciałem słyszeć, tym bardziej z ust uznanej literatki… literata? Mniejsza z tym, zdanie te powieliła również w pierwszej połowie książki, które dawało do zrozumienia, że umiejętności dziennikarzy po studiach stricte dziennikarskich są niskich lotów. Nie wiem, czy Monika Laskowska jest po tym kierunku, ale jest dobrym przykładem tego, że dzisiejsze dziennikarstwo jest w opłakanym stanie. Gdzie ja to skończyłem? A tak książka. Wziąłem autograf z całkiem miłą dedykacją, po czym Paulina zaczęła wertować strony i wspomniała coś o podejrzanie zadbanej książce (to logiczne, bo jej nie czytałem). Natknęła się na wcześniej wspomniany patyczek,  po czym zaśmiała się z prowizorycznej zakładki (chyba każdy czytający robi zakładkę do książki z byle czego) i powiedziała, że chyba jeszcze nie widziała patyczka do lodów jako zakładki do książki. Ja nawet nie jem lodów! Co do samej treści… Jest bardzo pouczająca, ale żeby rozpalić żar do książek, potrzebowałem czegoś bardziej literackiego, a LiteraTOURy jeszcze nie nabyłem. Jeszcze… Na domiar tego wszystkiego na pamiątkę została fotka mej niedbałej prezencji na jednej z newsowo-miastowych witryn internetowych…

Tak rozwija się kolejny łańcuch myśli. Musiałem przeczytać jakąś książkę i to na już… Coś krótkiego, coś, co przeczytam na szybko… No i niechętnie, ale sięgnąłem po Kosmitkę już nie Pauliny Mikuły, a Manueli i to Gretkowskiej.

Kosmitka

Początkowo chciałem, żeby moje wywody miały formę recenzji, ale ostatecznie zmieniłem zdanie. Początkujący recenzuje książkę wyjadacza? To się nie klei. Patrząc na to z innej strony, każdy pisarz był i jest literackim konsumentem, prawda? Chciałem być wielce krytyczny, a bardziej przyjąłem postawę Pana Adama Bieniasa z którym miałem kiedyś warsztaty dziennikarskie, wspomnianego gdzieś pod koniec książki.  

Jak wszedłem w posiadanie Kosmitki? To bardzo proste – Empik. Dlaczego wszedłem w posiadanie Kosmitki? No tu już jest trochę mętniej, ale dalej nic skomplikowanego. Rozważania Gretkowskiej miały pojawić się w licencjacie, ale ostatecznie z jakiegoś powodu Promotorka odrzuciła ten pomysł, ale książkę nabyłem. Kombinezon Kosmitki kurzył się tak do października tego roku.

Może zacznę od tego, co pierwsze rzuciło mi się w oczy, czyli tył okładki. Widnieje na nim zdjęcie dobrze prezentującej się Manueli, które zdobi różowy napis „Świetnie się pisało, jeszcze lepiej się czyta – znakomita książka. Polecam! Manuela Gretkowska”. Tak nie mylicie się, autorka sama zachwala swoją książkę, jednak w rzeczywistości jest to mrugnięcie okiem w stronę czytelnika. Przeczytałeś, to wiesz, jeśli nie, Twoja strata. Nawet nie zaczyna się obcować, a już pojawia się metazabawa. Natomiast przód okładki wypełnia kosmonautka, której kombinezon zdobią atrybuty przewijające się przez całe życie bohaterki.

Teraz elementy, które w jakiś sposób tchnęły mnie do dyskusji. Jakby to uszczknąć, żeby nie zdradzić za wiele z lektury. Chyba powinienem rozpocząć od zaznaczenia wielowymiarowości Manueli. Autorka na wstępie dotyka świata metafizycznego. Tematyka oscyluje wokół wróżb i rodzinnych przesądów, do czego jestem sceptycznie nastawiony, a potem przywołuje Boga. Czuję się zmieszany, bo u mnie było tak samo i prawdopodobnie nie tylko ja usłyszałem wymowne „tfu tfu tfu, żebym ci uroku nie dała”. Po kolejnych stronach możemy się dowiedzieć, że na pozór, podkreślam, na pozór protekcjonalna pisarka nie wywodzi się z elit, a z klasy średniej, co w rezultacie daje nam kobietę sukcesu. W końcu nie każdy może pochwalić się tak bogatym dorobkiem pisarskim. Dodatkowym atutem warsztatu Gretkowskiej są biblizmy i odwołania do popkultury, co ja gadam raczej ogólnie pojętej kultury, bo pojawiają się wspominki o muzyce rockowej, kinematografii, malarstwie, mitologii, a nawet fizyce kwantowej. Nie brakuje również Caravaggia, od którego nie uwolnię się już chyba do końca życia. Oprócz „egzegezy” nie można odjąć pisarce storytellingowej zdolności. Takie trochę pisarskie must have. Potem mamy potwierdzenie od lekarki, że Manuela jest artystką z krwi i kości, bo tak pokazuje nauka. Dlaczego o tym wspominam? A to dlatego, że dla mnie samozwańczy artyści tak naprawdę nimi nie są. To musi wyjść od publiczności prosta sprawa. Mimo że jest to dziennik, to pojawiają się elementy punktujące politykę, polskie szkolnictwo, kulturę i kościół. Krytyka nie omija również dziennikarzy, do których pisarka najwyraźniej nie ma szczęścia. Już nieco później w żartobliwy sposób zostaje przytoczona osoba Olgi Tokarczuk. Kosmitkę czytało mi się lepiej niż Prowadź swój pług przez kości umarłych i mam nadzieję, że to nie z tego powodu, że można ją zaliczyć do literatury faktu. Jeśli chodzi o analogię, to zdecydowanie skłaniałbym się bardziej ku Oli Synowiec i jej reportażu Dzieci Szóstego Słońca. W co wierzy Meksyk. W końcu obie Panie wiedzą sporo o psychoaktywnych używkach. Na szybko dodam jeszcze kilka zdań, jeśli chodzi o warsztat, bo muszę przejść do akapitu o innej konfliktowej treści. Nie wiem, czy jestem już taki stary, ale styl jest naprawdę młodzieżowy zabawny i momentami ironiczny np. listopadówa albo pitolę. Gretkowska nie gryzie się w język. Nie wiem jak Was, ale mnie to bawi. Dodatkowo barwne literackie opisy pobudzają wyobraźnię, którą z kolei skłaniają do wizualizacji. Coś, co również zalicza się do warsztatu to w moim mniemaniu kontrast opowiadanych historii. Momentami jest poważnie, wesoło, a niekiedy melancholijnie. Może nie jest to strumień świadomości jak u Jamesa Joyce’a, ale przypomina mi trochę Ulissesa. Niech dowodem na to będzie zabawny opis niewinnego pieska „Ilustracja powiedzenia: jesteś tym, co jesz. Albercik jest opasłą kiełbasą na krótkich nóżkach”.

Kosmitka przypomniała mi, jaki byłem kiedyś

Chcąc nie chcąc ta książka zadziałała na mnie trochę jak wehikuł czasu. Studia to był okres, gdy nieustannie się coś czytało. Tutaj jakiś reportaż tam jakieś wystąpienie noblistki, żeby ostatecznie musieć przeczytać trzystustronicową książkę na zaliczenie. Czytanie nie było hobby, było obowiązkiem. Do dzisiaj pamiętam zajęcia z literatury, na które musieliśmy przeczytać Na zachodzie bez zmian Remarque’a. W wigilię tych zajęć stanąłem przed ważnym wyborem albo pójdę nieprzygotowany i nic się nie stanie, albo zarwę nockę i przygotowany pójdę na zajęcia. Nie oceniajcie mnie, jestem nienormalny. Wybrałem tę drugą opcję. Podkrążone oczy mam zawsze, więc na zajęciach nie dawałem po sobie poznać. Zarówno książka, jak i problematyka utworu – wręcz misyjna. Mówię o tym, bo dzisiaj jestem bardziej praktycznym klockiem, a  absurd poświęcenia, ryzyka i spontaniczności został odsunięty na drugi plan. Dzisiaj wszystko musi być optymalne, treściwe i szybkie.  Gretkowska pisze „Bawiliśmy się jak wszystkie dzieci. Moje zainteresowania to był mój świat, nie przeszkadzał w łobuzowaniu, Nie czułam się samotna ani inna”. Ma się to nijak do dzisiejszego pędu, ale mam wrażenie, że sam jestem „w swoim świecie”, a bliskim i znajomym to nie przeszkadza. Może to zabrzmi patetycznie, ale do sylwetki Manueli muszę dopisać jeszcze jedną cechę, którą jest honorowość? Wyciąga rękę do mniej lub bardziej utalentowanych literatów „zamkniętych w swoich światach”, chodzi mi o słowa „ […] Hołd jak każdej osobie zajmującej się literaturą w nieliterackim świecie”. Budujące… Oprócz tego przypomina mi o fascynacji dostojnością, przywołując postać Beaty Tyszkiewicz, która nie tylko była swojego czasu kanonem polskiego piękna, ale i wpisała się w kanony krajowej kultury. Mam nadzieję, że przyrównanie jej do Audrey Hepburn, nie obraziłoby żadnej z tych Pań, choć może być w pewien sposób krzywdzące ze względu na dyskredytację indywidualności, ale oczywiście nie taki jest zamiar. Po prostu jestem fanem „wyrafinowania”.  

Facet facetowi wilkiem

Drugim bardzo ważnym wątkiem, który zasługuje na swój akapit i o którym chciałbym wspomnieć to kainowa rywalizacja, którą doświadczyłem empirycznie. Jak to Gretkowska napisała „Obiegłam plac, zajrzałam do muzeów, obejrzałam wilczycę rozmiarów niedużej suki, karmiącą Remusa i Romulusa.  Jeden zabił drugiego, co zdarza się wśród braci konkurujących o władzę lub boskie względy – na przykład Abel i Kain”. Może nie chodziło o władzę, ale raczej względy i to nieboskie. Cofnijmy się w czasie, kiedy chodziłem jeszcze do szkoły średniej… Był to okres, w którym w mojej szafie dominowały skejtowskie akcenty. Przyszedłem do szkoły w nowej bluzie. Jak to mamy w zwyczaju, żaden facet nie zwrócił uwagi. Super sprawa, ale do czasu. Do naszego skromnego grona dyskusyjnego dołączyła koleżanka, któregoś z nich. Pogadaliśmy i na odchodne powiedziała „fajna bluza”. Nie ukrywam, ucieszyło mnie to, bo to trochę definiowało mój styl, a kobiety mają lepsze poczucie estetyki. Kiedy dziewczyna była zbyt daleko, żeby usłyszeć cokolwiek, para męskich znajomych odpowiedziała jednogłośnie „ta bluza jest gówniana”. Mam ją do dzisiaj, ale nie dlatego, że została skomplementowana, tylko dlatego, że jest praktyczna. Jest cienka i dobrze zatrzymuje wiatr. Praktyczny klocek… Drugi komplement dotyczył już aparycji. Nie mi to oceniać komu moja facjata może się podobać, ale najwidoczniej są takie mankamenty. Podczas klasowej wigilii jeden z moich znajomych bajerował jakąś dziewczynę, a że dobrze się bawiliśmy, postanowił wysłać jej zdjęcie. Cyk i fotka poleciała. W odpowiedzi odesłała zapytanie co to za przystojniak obok. Facet jak to facet, ucieszyłem się z komplementu. Znajomy popatrzył na mnie, uśmiechnął się i przez zęby wydusił, że napisał jej, że nie jestem kawalerem. Cóż nie winię go za to, bo to jemu się podobała, ale fakt faktem została okłamana. Nie napisałem tego, żeby podbudować sobie ego, ale chciałem Wam coś zobrazować. W dorosłej części życia też natknąłem się na takie przypadki.  Deprecjonujący mężczyźni budujący na tym swoje ego to już klasyka gatunku,  a od  mieszkanek planety Wenus nigdy nie usłyszałem niesłusznych ośmieszających komentarzy. Przynajmniej nie wprost… Jakiś internetowy coach powie Ci, że przyjaźnić się możesz jedynie z przedstawicielem swojej płci, to ja tylko dodam, że do czasu, aż nie nadejdzie konflikt ekhem męskich interesów.  

Dlatego od zawsze wolałem towarzystwo kobiet. Wyróżniają się wrażliwością na sztukę, a przynajmniej większość, którą kojarzę. Co z męską częścią? Wyjątek potwierdza regułę. Niekiedy pojawiają się jednostki ze zmyśloną przeze mnie molekułą Oscara Wilde’a. Gretkowska w swojej książce trochę żartuje sobie z rozumienia literatury w Polsce, bo mężczyzn piszących o związkach od razu wpisuje się w ramy lektur kobiecych, a za granicą jest inaczej. Dlaczego wspomniałem o Wildzie? Dlatego, że robi to również Manuela. Przedstawiciel modernistycznego estetyzmu (który był częścią dekadentyzmu) kierował się szukaniem przyjemności w odkrywaniu pięknych rzeczy. Sztuka Oscara była delikatna, dostojna i pełna elegancji czyt. Portret Doriana Graya. Wracając do cząsteczki Wilde’a, wyjątku oraz reguły… Wbrew pozorom są męskie jednostki, z którymi da się pogadać o sztuce, a nie rzadziej ją tworzą. Wszyscy męscy artyści? Może, ale to właśnie tacy posiadają ten molekuł. Miał go Miłosz, miał Gombrowicz, miał Baczyński a co mi tam ma go też i Taco.

Podsumowanie

W końcu końcówka, ale na moje nieszczęście nigdy nie byłem dobry w podsumowaniach, a już na pewno nie w tych tekstowych. Książka jest lekka i dobra. Jeśli nie przekonuje Was moja akredytacja, to niech to zrobi Czesław Miłosz, bo nawet on uważał, że Manuela jest bardzo zdolną i bardzo ciekawą pisarką. A jak to było? „Noblista może mówić, co chce, nikt mu nie podskoczy”. Podkreślę też, że nie jestem feministą i nigdy nim nie byłem, ale uwielbiam kobiecą sztukę… sztukę dla sztuki. Na odchodne zostawiam Wam parę cytatów z książki, które mogą dać nieco do myślenia:

Nagość jest zawsze nowoczesna, nieupstrzona strojem zdradzającym epokę. Moda bywa upokarzająca, jej przemijalność ośmiesza ludzkie gusty

Pocięte, pooperowane kobiety ze szwami ego na wierzchu. Botoks zastygły w kształt afrykańskich masek. Picasso kroił je w swoich obrazach, teraz chirurdzy plastyczni żywe ciało na wzór urojonego piękna. […] Czy on nie widzi, że sobie szkodzi?

Wielkie, zepsute miasta  straciły wiarę w moc literatury. Wiarę pierwszych chrześcijan, że słowo stanie się ciałem i powróci z martwych

-Wychowałaś się w rodzinie katolickiej, Co Ci to dało?

– […] Skłonność do barokowych flaków w gotyckim szkielecie katedr. Umierając, nie zobaczę Buddyzm tylko Jezusa Chrystusa

Artysta jest eksperymentatorem ludzkości, tworzy postaci i sprawdza, jak zareagują, co powiedzą