Love story, back story i inne takie, czyli Ranking sitcomów

Powiedzenie, że jestem fanatykiem kinematografii to dosyć naciągane stwierdzenie, ale jak prawie każdy lubię seriale i jak każdy uwielbiam sitcomy. Zawsze chciałem zrobić ranking najlepszych według mnie i w końcu mogę to zrobić „That what she said”. Sorry za spoiler. Z faktu, że jestem raczej casualowym widzem, to raczej lista nie będzie wiele różnić od tych, które można znaleźć w Internecie, ale będzie moja.

10. Dwóch i pół

No to zaczynamy. Pewnie wielu mnie za to znienawidzi, ale na ostatnim miejscu umiejscowiłem Dwóch i pół. Lubię kontrastowe zestawienia, jednak według mnie w tym przypadku to się nie sprawdza. Rozumiem, że skrajność obydwu postaci ma być swojego rodzaju komedią i groteską, ale do mnie to nie przemawia. Najbardziej w pamięć zapadł mi Jake, ale czy to wystarczająco, żeby serial był dobry? Przypomnę, że w tym serialu gra Charlie Sheen, więc nie wydaje mi się. Od razu się przyznam, że oglądałem tylko kilka odcinków. Może potem się rozkręca? Dajcie znać, a ja przechodzę dalej.

9. Hoży doktorzy

Tutaj podobnie jak w poprzednim przypadku, serial nie przypadł mi aż tak do gustu, ale jestem w stanie stwierdzić, że jest dobry. Uważam tak, bo humor oparty jest głównie na retrospekcjach i kreacjach, które odbywają się w myślach głównego bohatera. W przeciwieństwie do swojego poprzednika jestem w stanie wymienić kilku więcej aktorów, którzy robili ten serial np. Dr Perry Cox grany przez Johna C. McGinleya, Zach Braff jako Dr John, Neil Flynn, Sarah Chalke, a nawet Dave Franco (tak ten Franco z tych Franków, przypominam, że grał w Iluzji), a nawet epizodycznie jeden z moich ulubionych aktorów Michael J. Fox, ten akurat jest z Powrotu do przyszłości. Mam ochotę napisać więcej o tym filmie, ale odbiegnę od rankingu. Wywód zakończę tym, że po prostu stare filmy są spoko.

8. Jak poznałam waszego ojca

O matko, a może raczej o ojcze. Przepraszam za ten suchy żart, ale Jak poznałam waszego ojca, nie zasługuje na wiele. Jest kilka aspektów, które warto wspomnieć, ale niestety jest ich za mało. Mam wrażenie, że się powtarzam. W sumie nic dziwnego, bo myślałem o tym, żeby wrzucić ten serial na ostatnie miejsce, ale chyba patrzę na niego przez pryzmat pierwowzoru. Na pierwszy ogień leci obsada. Mile mnie zaskoczyła, jednak większość nazwisk jest dla mnie nieznana. Na szczęście możemy zobaczyć takie talenty jak Josh Peck, normalnie tej twarzyczki nie da się nie lubić. Chyba każdy pamięta serial jeszcze z Nickelodeon Drake and Josh. To w nim grał. To chyba tyle z tych bardziej znanych. Tylko szkoda, że serial musi być ratowany przez epizodycznych aktorów, a w tym przypadku mogliśmy zobaczyć Robin Scherbatsky, która jest odgrywana przez Cobie Smulders. Ta z kolei jest tą od filmów Marvela. Nie wiem, jak to się stało, że ona zagrała w tym serialu, ale mam wrażenie, że to wyglądało tak samo jak w przypadku Henrego Cavilla i Wiedźmina, czyli z sympatii. Na plus są też na pewno nawiązania do prequela. Możecie nazwać mnie boomerem, bo czułem, jakby grupą odbiorców tego serialu miały być młodzieżowe dzieciaki. W tej wersji raczej spodziewałbym się nawiązań do Kaynego Westa, a nie jak to było w Jak poznałem waszą matkę – ACDC. Mam na myśli to, że serial powinien być kierowany do fanów poprzedniej części, a nie osób, które nawet nie słyszały o HIMYM.

7. Teoria wielkiego podrywu

O Teorii wielkiego podrywu nie mogę powiedzieć nic złego. Przede wszystkim wygląda jak podręcznikowy przykład sitcomu. Jako absolwent szkoły informatycznej powinienem utożsamiać się z głównymi bohaterami, ale szczerze? Zbyt dużo do czynienia miałem z komputerami i najzwyczajniej w świecie trochę znudziło mi się to całe nerdowskie uniwersum. Zabijcie mnie za to, ale muszę to powiedzieć. Najbardziej z całego serialu lubiłem postać Leonarda. Sprawiał wrażenie dobrze wyważonej postaci. Był łącznikiem świata Penny ze światem Sheldona. Był nieśmiałym normalnym i mądrym kolesiem. Była to jedyna postać z którą, można było się utożsamić. No może jeszcze bawił mnie ten gość, co wyglądał jak Ben Affleck i nie wymawiał spółgłoski r.

6. Community

To jest idealny moment, żeby powiedzieć, że uwielbiam totalnie absurdalne poczucie humoru. Na przykład takie z Nagiej broni, a Community właśnie dozuje nam takie dawki takiego humoru, mimo że żarty są przemyślane i mądre. Kolejny serial, w którym obsada robi wielką robotę, a mówię tak dlatego, że ostatnie dwa sezony strasznie straciły na jakości bez postaci Pierce’a, granego przez Chevy Chase’a. Oprócz genialnej obsady pozostają jeszcze dobrze napisane postacie i uwaga, bo będę teraz trochę tego wymieniał Jeff Winger, czyli arogancki przystojny podrywacz, słodka kujonka Annie, Britta dziewczyna w rodzaju cheerleaderki o urodzie Margot Robbie, para klasowych błaznów i wiele wiele więcej. Jasne, wszystkie postacie bazują na archetypach i stereotypach, ale sprawdzone metody, w tym przypadku świetnie zdają egzamin. Oczywiście nie byłbym sobą, gdybym nie wspomniał o Donaldzie Gloverze, znanego szerzej jako Childish Gambino. Każda z postaw jest pewną satyrą. Serialu dobrze nie pamiętam, ale np. Britta jest aktywistką, ale tylko samozwańczo.

5. Różowe lata siedemdziesiąte

Kolejny przykład książkowego sitcomu. Przypadł mi do gustu, bo opowiada o młodzieżowym lifestyle’u. Co tu dużo gadać, miałem wrażenie, jakbym trochę oglądał swoje peryferie z życia młodzieńczego. Sympatyzuje też z latami 60 i 80, a 70 sąsiadują z tymi wcześniejszymi, co w rezultacie daje pewne połączenie. Kultura późniejszych lat mocno wzorowała się na tych wcześniejszych i widać w dzisiejszym świecie, że dalej tak jest. To trochę uściślijmy, to jest moje ulubione trzydziestolecie. Premierę datuje się na 1998 rok, z moich niesamowitych zdolności matematycznych wnioskuje, że miałem wtedy trochę ponad roczek. Mogę się założyć, że ulubioną postacią większości był Kelso, no proste, bo jak nie można lubić Ashtona Kutchera? Gdzieś słyszałem historię, że jego brat chorował na serce i on sam chciał mu oddać swoje, ale lekarze się nie zgodzili, no bo jak przecież żyje. Dlatego skoczył z dachu szpitala, żeby mogło dojść do przeszczepu. Czekajcie, zweryfikuje to. Yep zdażyło się to jak miał 13 lat. Wspominam o tym, bo oglądając wiesz, że masz do czynienia z dobrym człowiekiem. Podobnie jak w przypadku Michaelem J. Foxem, który boryka się z chorobą parkinsona i sam zebrał ponad miliard dolarów na leczenie tej właśnie choroby. Drugim moim ulubieńcem był Eric Forman. Ja bym powiedział, że aktor jednej roli, bo kto pamięta, że grał w trzeciej części Spider Mana u boku Tobiego Maguire’a? Lubiłem go, bo widziałem w nim siebie, ale takie postacie pasują nam najbardziej. Ja pamiętam go jako trochę bardziej rozważnego od pozostałych, nieco mniej śmiałego, ale zabawnego i miłego gościa, którego znajomi zawsze namawiają do bycia bardziej imprezowym. Obsada, obsada, obsada, cały czas o niej wspominam i zrobie to również w tym przypadku. Wspomnę tylko o dwóch żeńskich postaciach i na tym koniec. Nie wiem, czy dobrze pamiętam, ale to w tym serialu zadebiutowała Mila Kunis, może innym znana bardziej z filmu z Justinem Timberlakem Friends with benefits. A druga aktorka to Laura Prepon jako Donna. O niej piszę, bo dobrze ją zobaczyć w innej roli niż Karen – była dziewczyna Teda, z Jak poznałem waszą matkę. Teraz tak myślę, że ten serial pokazuje styl życia naszych rodziców, patrząc na to przez ten pryzmat to trochę straszne, że ten serial mi się podoba…

4. Przyjaciele

Przyszedł czas na prawdziwego molocha. Sitcom z krwi i kości, a mam na myśli Przyjaciół. Nie będę się rozwodził na temat obsady, bo i tak oglądając Friendsów, nie miałem pojęcia, kim jest Jennifer Aniston czy Matthew Perry. Należy przyznać jedną rzecz, postacie pasują do aktorów i chyba lepiej wyjść nie mogło. W serialu epizodycznie wystąpił Brad Pitt, Bruce Willis oraz jeden z moich ulubieńców Paul Rudd, ten od Ant-Mana i Osy i różnych komedii romantycznych. Mam sentyment do tego serialu. Czasmi oglądałem go z siostrą, może to wpłynęło na to, że tak lubię ten serial, a to dlatego, że w dużym stopniu rozumiem relację Rossa i Moniki, wydaje mi się, że to może być przez UNAGI. Miałem się nie rozwodzić nad osbadą, ale kłamałem. Tak na serio przypomniałem sobie o przypadku Matthew Perry’ego. Jest to przykład największego śmieszka w klasie, jednak gdy wraca do domu, przemyślenia wpychają go w kąt. Tak samo było z Robinem Williamsem, którego można było zobaczyć w Przyjaciołach w odcinku Ten z Wielkim Mistrzem Superligi. Filmy, w których grał to głównie familijne komedie, może oprócz Stowarzyszenia umarłych poetów. Niestety jego pogoda ducha, przegrała walkę z depresją. Widać, po Perrym, że jest z nim coś nie tak. Zapomniałem o kimś najważniejszym. No tak w serialu pojawiła się moja ulubiona aktorka Julia Roberts. Mógłbym pisać o jej debiucie w Pretty Woman i tak dalej, ale dzisiaj ja nie o tym. Na stronie tvn24 pojawił się artykuł Dlaczego Matthew Perry zerwał z Julią Roberts? Aktor przyznał się do tego w swojej autobiografii. Czytając artykuł, wiemy, że było z nim źle, a może nawet dalej jest. Uważał, że nie był dla niej wystarczająco dobry. Jak dla mnie szkoda, bo miło się patrzyło na tak pogodne i zabawne duo. Trochę współczuje Perremu i trochę rozumiem.

3. Brooklyn 9-9

W końcu podium. Brooklyn 9-9 jest dowodem na to, że sceneria nie jest najważniejsza, a dobrze napisane postacie. No kto by się spodziewał… Dobra studiowałem dziennikarstwo z elementami komunikacji społecznej, a nie łódzką filmówkę okej? Bohaterowie oparci na pewnych archetypach nie są stałym elementem, jakkolwiek dziwnie to brzmi. Mam na myśli to, że można dostrzec ich zmianę z sezonu na sezon. Zaraz zaraz, czy ja wcześniej gdzieś dałem spoiler? Mam nadzieję, że nie, bo prawie zrobiłem to teraz. Po prostu Jake jedna z głównych postaci początkowo jest młodym narwańcem, ale pod ręką Kapitana Holta nabiera dyscypliny i dorasta, zakłada rodzinę i takie tam. Serial posiada najlepsze cechy sitcomu, które wymieniałem przy innych produkcjach, ale to co, wyróżnia Brooklyn 9-9 to nienachalne motywy LGBT+. Bądźmy szczerzy, równość w pewnych kwestiach stała się produktem, wszystkie stacje silą się na wepchnięcie tego motywu, bo jest w modzie i wszyscy o nim mówią. Na przykład dużo złych słów słyszałem o Pierścieniach władzy, a to właśnie z tego tytułu. W Brooklyn 9-9 postać, która jest przedstawicielem tego ruchu to właśnie Kapitan Holt, komisarz, którego nie da się nie lubić. Jego charakter przepełniony jest patosem, co z połączeniem wyluzowania młodych detektywów daje bardzo zabawną mieszankę. Kolejne dobre użycie zasady kontrastu. Oglądając Brooklyn 9-9 odnoszę wrażenie, że komenda przypomina bardziej kłócące się ze sobą rodzeństwo niż strukturę policji.

2. The Office

Powiem bez wyrzutów sumienia, zastanawiałem się, czy nie zamienić tego serialu z Brooklyn 9-9, ale w ostateczności zrezygnowałem, a dlaczego to już wam piszę. Jednym z powodów jest Jim Halpert. Musicie mi wybaczyć, nie znam go z żadnej innej produkcji, a tych było wiele. Może nie sama postać Jima, ale wątek miłosny między Jimem a Pam. Ostrzegam, że obejrzenie tego serialu z przykuciem uwagi właśnie na ten wątek, skutkuje nadwyżką cukru do tego stopnia, że nie będziecie chcieli jeść ciastek do końca roku, oczywiście w tym pozytywnym sensie. Uplasowałem ten serial tak wysoko, głównie przez ten wątek, tak samo, jak numer jeden tego zestawienia. Zerkając wstecz, zdaję sobie sprawę, że w poprzednich sytuacjach wątki miłosne są miałkie. To znaczy, jakieś są, ale nie tak wzruszające, jak ten. Teraz inny aspekt, śmieszność w jej braku, jeśli o to chodzi, to The Office wygrywa. Nie patrzcie tak na mnie po prostu mam głupie poczucie humoru. Tutaj też widoczna jest zasada kontrastu. Wojtek daj już spokój… Dobra chodzi mi o to, że są takie postacie jak Michael Scott grany przez Steviego Carella czy Dwight, które są totalnie nie z tego świata, jeśli chodzi o radykalne zachowania, a takie całkowicie szare i normalne jak Toby z działu HR.

  1. Jak poznałem waszą matkę

„U normalnych ludzi, czyli nie u mnie, trochę to trwa, nim wyznają miłość. Najpierw się myśli. Potem się myśli, że się wie. Potem już wiadomo, że się wie, ale nie można tego powiedzieć. A wtedy nadchodzi chwila, kiedy nie można już dłużej tego ukrywać”. Nie bez powodu zaczynam od cytatu, bo ten serial to istny raj dla niepoprawnych romantyków, w tym dla mnie też. Nie będę długo rozważał nad obsadą i postaciami, ale jak możesz patrzeć w lustro, kiedy lubisz bardziej Barneya od Teda? Oczywiście piszę to w żartobliwy sposób, jak kumpel do kumpla, bo każdy może lubić postać, jaką chce, ale jest to dosyć irytujący fakt, że ludzie lubią bardziej podrywacza socjopatę, od gościa, który przeżywa istną Odyseję Homera, tylko że miłosną. Nie jestem w stanie stwierdzić, kiedy pierwszy raz oglądałem Jak poznałem waszą matkę, ale pamiętam, że oglądałem wtedy jak, jeszcze wychodziły odcinki, czyli w najlepszym wypadku było to osiem lat temu. Rany, nie sądziłem, że ten serial jest aż tak stary. Najwidoczniej lubię starocie bardziej niż myślałem.

Na szczęście to już koniec. Nie wiem, czy ktoś przebrnął przez wszystkie pozycje, ale chce tylko dodać, że ten ranking nie jest czymś w rodzaju polecenia, raczej strumieniem myśli co do danego serialu. Często wracam do tych pozycji, bo wywołują pozytywne skojarzenia i wspomnienia. Niektóre robią dobre wrażenie ze względu na warsztat inne na back story, ale najlepszym co mnie spotkało, to wymienianie się memami z siostrą, bo w końcu wiem, o co chodzi w danym serialu.