Podobno Netflix robi dobre filmy dokumentalne, jest w tym trochę prawdy, jednakże o tym dowiedziałem się z kanału na Youtubie Dama Kier, a nie platformy streamingowej. Materiał wydał mi się na tyle dobry, że postanowiłem zajrzeć do źródła i obejrzeć film, który nosi tytuł Najpiękniejszy chłopiec na świecie.
Ponoć cierpienie jest drogą świadomości i przez nią istoty żywe zyskują świadomość samych siebie. Björn Andresen jest dowodem na to, że słowa Miguela de Unamuno y Jugo mijają się z prawdą. Historia enigmatycznego mężczyzny rozpoczyna się wiele lat temu, a dokładniej po poznaniu Luchino Viscontiego włoskiego arystokraty, reżysera szukającego młodzieńca, który urzeczywistni wizję polskiego piękna. Mowa tu o filmie na podstawie książki pod tytułem Śmierć w Wenecji. Szósty z kandydatów oczarował filmowców, a był nim wcześniej wspomniany Björn. Jego sposób bycia oraz aparycję można porównać z dzisiejszym Timothée Chalametem, czyli trochę wycofany, ale z wielką charyzmą. Gdy trafił na plan, uznano go za prawdziwe odkrycie, jednak chłopiec nie zdawał sobie sprawy z powagi sytuacji. Ekranizacja noweli była dla reżysera bardzo ważna ze względu na fascynację śmiercią intelektualną. Wytworności dodawał fakt, że zdjęcia do filmu kręcono na wyspie Lido u wybrzeży Wenecji w Grand Hotel des Bains. Jak możemy się dowiedzieć od aktora, ekipa składała się z samych homoseksualistów, a podczas kręcenia panowała jedna zasada, nikt nie może tknąć chłopca. Według reżysera film przedstawiał historię miłosną bez krzty erotyzmu.
Śmierć w Wenecji swoją premierę miał w Londynie w 1971 roku, a na wydarzeniu pojawiła się nawet królowa Elżbieta II. To wtedy Björn po raz pierwszy został nazwany przez reżysera najpiękniejszym chłopcem na świecie. Zapalnikiem dla fascynacji aparycją młodzieńca był pokaz filmu na festiwalu w Cannes. Po bankiecie filmowy kolektyw zaprowadził chłopca do gejowskiego klubu nocnego, co odcisnęło na nim duże piętno. Aktor mówi „Piłem, co się nawinęło. Byle o tym wszystkim nie myśleć. Nie pamiętam, jak wróciłem do domu”. Traumom nie było końca. Kontrakt podpisany przez młodzieńca świadczył o wyłączności na wizerunek dla Luchino Viscontiego na trzy lata. Mimo wystawnego życia w rozmowie ze swoim byłym menadżerem wyznał, że wolałby być gdzie indziej, być kimś innym. Filmowy anturaż chciał wycisnąć źródło do końca za wszelką cenę, którą było zdrowie chłopca.
Fenomen aparycji Björna był na tyle duży, że dostawał listy miłosne nie tylko od kobiet, ale również od mężczyzn. Uroda Andresena zyskała także zwolenników w Japonii i stał się pewnego rodzaju kanonem w pojęciu estetycznym bishōnen. Riyoko Ikeda podkreśla, że aktor był źródłem inspiracji dla wielu rysowników.
Tragedia postaci zaczyna się od faktu braku posiadania rodziców. Matkę Björna znaleziono martwą w lesie. Jego opiekunem była babcia. Przez introwertyczność i brak umiejętności postawienia barier, spełniał jej zachcianki, a ta pragnęła, jak to powiedział sam Andresen „wnuka gwiazdę”. Björn nie uważał się za aktora, a jego kariera była przypadkowa.
Oglądając dokument, miałem wrażenie, że artyzm nie pojawia się jedynie w postaci młodego chłopca, ale również w postaci starca. Bije od niego tragizm. Dysfunkcje nabyte jeszcze za czasów aktorstwa rzutowały na jego przyszłość. Andresen upiera się, że w wyniku zaniedbania stracił syna. Nie wiem, czy można nazwać to happy endem, ale dzisiaj Björn spełnia się jako muzyk i wydaje się szczęśliwy możliwością spełniania swoich marzeń.