Tak to już jest z tym Netflixem, wchodzisz po kilku miesiącach i widzisz nowe sezony nowych seriali, po czym orientujesz się, że któryś z nich oglądałeś. Wtedy pojawia się myśl, a czemu by nie obejrzeć kontynuacji. Tak samo było ze Sky Rojo, o którym zapomniałem. Wrzuciłem ten serial na tapet z jednego prostego faktu. Jest to serial bodajże scenarzysty Domu z papieru.
No tak zapomniałem, że zaczyna się od niewolniczej prostytucji. Wydaje mi się, że serial nie uniósł tak poważnego wątku. Kanał jakbyniepaczec określa serial tytułem guilty pleasure. Chyba nie takie założenie kierowało scenarzystą. Sądząc po tematyce, autor chciał uszczknąć poważny problem, tylko czy forma jest odpowiednia? Według mnie nie. Nieznośny charakter głównej bohaterki spycha nas do krańca, którym jest śledzenie wątku Moisésa. Serial na pewno jest brutalniejszy od Domu z papieru i to trzeba przyznać.
Końcówka pierwszego odcinka nowego sezonu daje do myślenia. Na sytuację między córką a matką można spojrzeć przez dwa pryzmaty, ale konkluzja jest jedna. Jest to zło w jednej z najczystszych postaci. Kobieta, która żyje w skrajnym ubóstwie, sprzedaje swoją córkę, a właściwie informacje co do jej lokum. Mimo że jest to krótka i prosta scena, to pokazuje wiele.
Na co należy zwrócić uwagę, to na pewno jest kontrast między scenami. Te pokazujące błogość są przedstawiane w jasnych barwach, w ciszy przeplatanej dialogami, a te budujące napięcie, przepełnione gniewem są wkomponowane w ciemny kolor okraszony klubowymi ledami i muzyką lekko przypominającą tę z kina akcji. Drugim ciekawym i rzadko spotykanym zabiegiem w serialu jest podzielność ekranu. Nie wiem, czy dobrze pamiętam, ale chyba podobną praktykę mogliśmy zobaczyć u Quentina Tarantino w Kill Bill. To by się poniekąd zgadzało, bo jedna z głównych bohaterek też ma opaskę na oku, podobnie jak antagonistka filmu z Umą Thurman. Kontrast nie tyczy się jedynie scenerii, ale również powagi scen. Chodzi mi o sytuację z wirtualnym zwierzakiem. Gangsterzy wykrwawiają się, a do jednego z nich dzwoni córka i mówi, że Pou zmarł.
Powracając do wątku Moisésa, ten budzi zbliżone emocje do tych podczas oglądania niesamowicie dobrego, jak i dźwięcznego tytułu Goodfellas. Czy właśnie przyrównałem amerykański klasyk do serialu z Netflixa? Nie do końca. Chodzi mi raczej przedstawienie mafii jako rodziny, coś jak Peaky Blinders. Widok grupy idącej po swoje wywołuje jakąś niezdrową fascynację. Na szczęście w nieszczęściu musi pojawić się ktoś pokroju Tommiego DeVito, który jest zimnym kubłem studzącym narwany tłum. Tommy w Goodfellas był narwańcem, ale przy okazji był przykładem, jak wybuchowy temperament może być szkodliwy. Po prostu taki zły przykład. W sensie dobry, ale zły w swojej postawie. Wiecie, o co chodzi. W serialu jest kilku narratorów w tym Coral i właśnie Moisés. Twórcy w niewielkim stopniu zaspoilerowali nam, że pomocnik Romea przechodzi wewnętrzną przemianę. W pewnym momencie mówi „Byłem jak przepełniony dumą szeregowy w Trzeciej Rzeszy, który wierzy, że postępuje słusznie. Jedynie dlatego, że ktoś zawłaszczył jego rozsądek”. Tutaj mógłbym się pokusić o topos psychomachii. Chociaż to trochę nad wyraz. Poza tym widzisz go i wiesz, że nie może być złą postacią w serialu.
Inna praktyka, której nie lubię – losowy taniec. Na szczęście to tylko moja fanaberia. Hiszpania chyba jest znana z tańców prawda? W trzecim odcinku Coral zaczyna tańczyć, nie mając pojęcia, że jest obserwowana przez prawą rękę Romea . W zamyśle taniec miał być zmysłowy, ale taki nie był. Scenę uratował jak zwykle Moisés tekstem „Kiedy tej nocy zobaczyłem, jak ćpa w tajemnicy i tańczy sama w pustym pokoju, zrozumiałem, że jej życie nie było przyjemne. W jej dekadencji zobaczyłem siebie”.
Tak na zakończenie. Dla jednych jest to quilty pleasure, a dla mnie to całkiem dobry serial. Sceny są przemyślane i mają głębie. Podjęta problematyka jest różnorodna i trudna. Nie lubię kina akcji, ale końcówkę w iście hollywoodzkim stylu mogę przeboleć. Tematyka góruje nad akcją. Czy poleciłbym serial? Jak najbardziej. Natomiast w odpowiedzi na dzisiejsze pytanie, chyba muszę odpowiedzieć przecząco, mimo że oglądałem produkcję z fascynacją.